Notatnik liturgisty

Wszystko się zdarza sługom ołtarza

Służba ładu

Służba ładu to ogólna kategoria służby poza prezbiterium, która robi różne rzeczy, ogólnie związane z porządkiem na obiekcie. Można tę funkcję rozumieć jako rozwinięcie starożytnej posługi ostiariuszy, odźwiernych odpowiedzialnych za pilnowanie miejsca zgromadzenia, żeby nienależący do wspólnoty nie przyszli, o których niżej.

Organizacja służby ładu to nietrywialne przedsięwzięcie. Część zadań wymaga bardzo dobrej znajomości terenu, bo wiele zależy od lokalnej specyfiki (dużo więcej niż w przypadku roboty w prezbiterium). Dlatego bywają wydarzenia (np. Kongregacja Odpowiedzialnych), w ramach których jest przyjęte, że służbą ładu zajmuje się zawsze wspólnota/diecezja miejscowa (a nie przyjezdni).

Pilnowanie przejść

Przed wyruszeniem procesji wejścia służba powinna dopilnować, żeby przejścia były drożne. Jest taki newralgiczny moment tuż po sygnaturce, kiedy ludzie, którzy czekali sobie na zewnątrz (bo w środku duszno) próbują wbić do środka, bo się zaczyna.

Częścią tego problemu jest, żeby zaplanować, gdzie mają stać wózki dla dzieci. Ich manewrowość jest ograniczona, więc trzeba zawczasu poinformować ludzi, gdzie te wózki stawiać, żeby nie zastawiły całego kościoła. Najlepiej jest je wystawić do jednej z bocznych naw, tej którą nie idzie procesja.

Podczas procesji wejścia i wyjścia czasem trzeba trzymać drzwi otwarte.

Stójka

Najtrudniejszą do ustawienia jest procesja wyjścia, bo czoło tej procesji musi dobrze ocenić, jaka będzie jej długość. Dlatego dobrze jest oddelegować jedną osobę ze służby ładu, która ogarnie tę długość podczas procesji wejścia i podczas procesji wyjścia stanie w dobrym miejscu. Ministrant krzyża musi zawczasu wiedzieć, która to jest.

Liczenie koncelebransów

Podczas procesji wejścia dobrze jest przeliczyć koncelebransów, żeby się upewnić, że przygotowaliśmy dobrą liczbę hostii. Liczenie ich w zakrystii jest niemożliwe, bo zawsze któryś przychodzi na ostatnią chwilę.

Komunia święta

W większych zgromadzeniach i/lub w ciasnych przestrzeniach trzeba ludzi, którzy będą kierowali szafarzy we właściwe rejony. Trzeba ściśle współpracować z tymi ludźmi w tym zakresie, w szczególności ilu będzie tych szafarzy i którędy będą wychodzili, żeby można było ich przejąć. Koncelebransi powinni przed Mszą usłyszeć, że służba ładu lepiej wie, gdzie potrzeba pójść.

Na bardziej masowych imprezach można podzielić tę służbę na drużyny po mniej więcej 20 osób, każda ze swoim ceremoniarzem pomocniczym.

Ostiariusze

Ostiariusze fajnie funkcjonują dzisiaj na Zachodzie, gdzie wspólnoty parafialne są mniejsze i wszyscy się znają, więc ostiariusze miło witają w drzwiach tych, którzy są nie stąd i których nie poznają.

Szkoda trochę, że tego zwyczaju u nas nie ma.

Biuro rzeczy znalezionych

Na naprawdę dużych zgromadzeniach bywa pomocne. Trzeba być gotowym, żeby również przygarnąć zagubione dzieci i przez jakiś czas się nimi zająć (zabawki).

Punkt medyczny

Na większych zgromadzeniach można zorganizować punkt medyczny, do którego się zaprosi lekarzy lub ratowników, jeśli takich znacie. Na Dniach Wspólnoty w Krościenku biorą chyba specjalistów w ogóle z łapanki. Punkt trzeba wyposażyć w dużą ilość wody w butelkach (półlitrowych), a także jakąś apteczkę na urazy (bandaże i gaza, plastry, coś do dezynfekcji). Sam korzystałem z takiej pomocy jak się pociąłem kartkami.

Pierwsza pomoc przy omdleniach

konsultacja medyczna:
lek. Aniela Porczyk, specjalista pediatra
lek. Stanisław Porczyk, specjalista psychiatra

Najczęstszym problemem medycznym, z którym można się zetknąć w trakcie liturgii, to omdlenia. W kościele mdleje się tak, że spada ciśnienie krwi i krew wolniej przepływa przez głowę. Jest to spowodowane wyższą temperaturą, wilgotnością, a także brakiem tlenu ze względu na słabą wentylację i duże zgromadzenie w małej kubaturze. Człowiek zaczyna się pocić, ma zawroty głowy, potem przestaje się widzieć, a na końcu traci się przytomność i osuwa się na posadzkę. Niemal zawsze się to dzieje, kiedy ludzie stoją, często podczas Modlitwy Eucharystycznej albo procesji komunijnej.

Pierwszym objawem są zawroty głowy, ale na to ludzie się raczej nie skarżą. Na wczesnym etapie można rozpoznać po tym, że człowiek jest nienaturalnie blady. U siebie jest trudniej, ponieważ nie widzimy swojej twarzy a ból i szumienie w głowie łatwo zlekceważyć. Zamiast tego można zacisnąć pięść a następnie poluzować i sprawdzić, czy wraca czerwony odcień: jeśli dość długo nie wraca, albo jest duża różnica między jasnym a czerwonym, to potencjalnie mamy problem. Kolejnym objawem są tzw. płaty na oczach: najpierw wolniej schodzą powidoki (takie coś, co zostaje po tym, jak się spojrzy prosto na żarówkę), potem pojawiają się nawet tam, gdzie światła nie było, a na końcu, tuż przed utratą świadomości, pokrywają całe pole widzenia i nie widzi się kompletnie nic.

Osobę, którą podejrzewamy, że zaraz zemdleje należy gdzieś wyprowadzić, np. na zewnątrz na świeże powietrze albo do zakrystii, która jest z reguły bardziej przewiewna. Prowadząc delikwenta można go trzymać, żeby się nie osunął w czasie drogi, co jest jednak niezbyt prawdopodobne, bo praca mięśni nóg trochę poprawia ciśnienie. W upatrzonym miejscu trzeba nieszczęśnikowi obniżyć głowę względem reszty ciała: co najmniej posadzić, jeśli w ogóle nie położyć i dać nogi do góry podpierając jakimś pudełkiem. Warto dać do picia wodę (na zakrystii na pewno jest, bo jest potrzebna do Mszy).

Jeżeli chcesz się sam uratować nie schodząc z widoku, możesz próbować obniżać głowę: usiąść i włożyć między kolana. Lepiej jednak wycofać się do zakrystii, napić się wody ew. z cukrem i położyć się na krzesłach aż przestanie szumieć w głowie a pięść odzyska kolor.

Jak ktoś już glebnął trzeba przynajmniej dopilnować, żeby nikt się o niego nie potknął oraz żeby nie zrobić sensacji. Prawdopodobnie dość szybko odzyska przytomność (jak upadł na ziemię, to leży na płask) i będzie utrzymywał, że nic się nie stało i sobie poradzi. Mimo tego trzeba go trochę potrzymać, bo jak wstanie, to może zaraz się osunąć jeszcze raz. Trzeba wezwać fachową pomoc medyczną, żeby oceniła delikwenta, bo mogliśmy coś przeoczyć (np. upadając mógł o coś zahaczyć głową). Ponieważ z dojazdem pogotowia jest różnie w zależności od regionu naszego pięknego kraju, możecie spróbować zapytać z ambony, czy w kościele jest lekarz albo ratownik.

Nieprzytomnemu nic nie wlewamy do gardła ani nic nie wkładamy do ust.

Część ludzi ma cukrzycę. Od jakiegoś czasu noszą na nadgarstkach silikonowe opaski ze stosowną informacją. Jeśli ktoś taki zasłabnie, ale jest jeszcze przytomny, można dać mu cukier albo landrynkę. Cukrzycy zwykle znają swój organizm i będą wiedzieli, co im trzeba, więc nie należy się bać im tego proponować, zwłaszcza, że niedobór cukru jest groźniejszy niż (krótkotrwały) nadmiar. Jeśli jest już nieprzytomny, koniecznie trzeba wzywać lekarza (mówiąc, że chodzi o cukrzyka).